wtorek, 30 grudnia 2014

Smak marzeń....

Czy wyjazd był  spełnieniem mojego marzeń...Tak, i to kolejnego. 
Od momentu wejścia do samolotu poczułam się szczęśliwa. Dziękowałam w myślach za wszystko co mnie spotkało. Pamiętajcie dziękowanie to podstawa. Nie wymuszaj go, ono musi być  prawdziwe, wypełnione radością, wprost z serca płynące. Wdzięczność, to nieodzowna część każdego dnia.
Pozbawiona  obaw, do jakiej rodziny trafię, jak sobie poradzę bez znajomości języka...czy na lotnisku się spotkamy ... Leciałam pewna, że wszystko będzie ok,  bo to, co tak bardzo chciałam, co sobie do tej pory wyobrażałam, zaczęło się urzeczywistniać. Na miejscu poznałam wspaniałych ludzi. Gościli mnie  5 tygodni. Zawozili w miejsca w których oczy  prawdziwą ucztę miały. Zdjęć setki zrobiłam. 
Ponownie dostałam  od życia to, co bardzo chciałam, to, w co zawsze wierzyłam. Wiara to najpotężniejsza siła jaką człowiek dysponuje. To ona pomaga w realizacji naszych marzeń..Wątpliwości jednak czyhają na każdym kroku i to  często. Mnie również nie opuszczają. Walcząc z nimi myślę o przyjemnościach spotkanych do tej pory. Kiedy to nic nie pomaga, zaczynam nucić piosenki, jedną za drugą. Nie szkodzi że melodia nie taka jak w oryginale. Najważniejsze aby zagłuszyć zło rodzące się w  głowie. Bywa, że otoczenie nie reaguje pozytywnie na to co robimy. Ile razy słyszałam, że oszalałam, że już całkowicie mi odbija, co mi tak znowu wesoło że aż śpiewam....Przeszkadzało im, więc w myślach sobie nuciłam, ale nie przestawałam. Ludzie bardziej akceptują tych co są smutni, którzy się użalają, narzekają, którym jest jeszcze gorzej a niżeli oni mają, a nie tych co we wszystkim radości wypatrują. Bardziej  zbulwersuje ich widok całujących się na ulicy, a niżeli obrzucających się słowami wulgarnymi. Chętniej wysłuchają od nas opowiadań o tragedii jaka nas spotkała, a niżeli o szczęściu doznanym....Zdecydowanie wybierają narzekanie nad swym losem, a niżeli pracą  nad samym sobą. 
Znam kobietę, pesymistkę jakich mało. Wciąż powtarza, że w życiu nic jej się nie udaje, bo urodziła się w czterdziestu męczenników. Nie jest to prawdą. Dostała od życia to o czym wielu innych jeszcze marzy, zarówno pod względem osobistym jak i zawodowym. Nie słyszałam aby za cokolwiek losowi dziękowała.  Wciąż następne życzenia tylko wypowiadała....Całe życie jest nieszczęśliwa i taka nadal pozostanie. Dlaczego?  " Cokolwiek zasiejesz, po jakimś czasie zbierzesz" Kobieta owa nie zasiała w sobie radości, nie zauważa że jej marzenia się spełniają, czyli automatycznie nie czuje szczęścia jakie ją spotyka.  Szczęście....to nic innego jak urzeczywistnienie marzeń, zajmowanie się tym co się kocha...
Będąc w Stanach zaczęłam realizować również to o czym dawno myślałam- pisanie. Co prawda jedną książeczkę wydałam, ale wówczas na życie spoglądałam inaczej. Zawsze ważniejsza była opinia innych, byłam manipulowana, pozbawiona swojego zdania. Teraz mogę powiedzieć, byłam marionetką przekazywana z jednych rąk do drugich. Nic dziwnego że książka mojego autorstwa leżąca na półce w księgarni, nie wzbudziła we mnie większego aplauzu. Chciałam, wydałam i na tym koniec. Nie gratulowali mi najbliżsi, czyli sukcesu nie osiągnęłam. Byłam wówczas bliska życiu tej kobiety urodzonej w czterdziestu męczenników.  
Dzięki nowo poznanym osobom, zaczęłam wszystko postrzegać inaczej. Zrozumiałam, że ja tworze swój świat, że to ja jestem odpowiedzialna za to co się w nim dzieje. Zamiast liczyć się z opinią innych, powinnam iść, za tym  co mnie pociąga, wzrusza, co zadowolenie przynosi, oddawać się pasji kiedy tylko mogę i wreszcie nie lekceważyć swoich pragnień odkładając na później, tłumacząc sobie, że korzyści materialnych nie przynoszą. 
Zafascynowana tym co w Stanach widziałam, postanowiłam każdego dnia pisać coś w rodzaju pamiętnika. W ten sposób zrodziły się niesamowite wspomnienia, oczywiście wzbogacone fotografiami. Byłam z nich dumna i jestem do tej pory, mimo, że osoby najbliższe,  na których najbardziej mi zależało, nie wzięły ich nawet do rąk. Nie szkodzi, już tak bardzo nie bolało, bo teraz zrobiłam to, tylko i wyłącznie dla siebie. Chciałam, i wierzyłam że dam radę każdego dnia usiąść do komputera i przelać to co przeżyłam i to co widziałam. Nie zapominałam o okazaniu wdzięczności mojej Górze, za możliwość pisania,  przynosiło mi to wiele radości. Byłam szczęśliwa, wierna sama sobie.
Naładowana optymizmem wróciłam do kraju, do ludzi zupełnie o innej psychice. Schody się zaczęły, często strome, i to bez poręczy. Zbyt dobrze samej z sobą mi było, aby zrezygnować z tego co osiągnęłam..  ....Najważniejsze to nie cofać się. Nawet najmniejszego kroku w tył nie uczynić. Można się zatrzymać, chwile zastanowić i iść dalej wcześnie obraną drogą....Prowadziło mnie  motto  "Człowiek jest tym, o czym cały dzień myśli"


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz