Coraz więcej ludzi nie tylko młodych żyje w wolnych związkach ...Każdy powinien wybierać to co uważa za słuszne, nie kierować się zdaniem innych. To ich sposób na życie..
" Pięknie jest być wiernym sobie, swoim ideałom, nawet jeżeli trzeba by sprzeciwić się większości."
Co ja na ten temat myślę. Jestem za, tyle że nie do końca. Nigdy człowiek sam siebie do końca nie pozna a tym bardziej innych. To że lat nam przybywa, z tym każdy się zgodzi, ale nie bierzemy pod uwagę, że człowiekowi charakter się zmienia, że inaczej z przypływem lat świat postrzega...
Jestem mężatką już 35 lat. Jak w każdym małżeństwie i u mnie różnie bywało. Wychodząc za mąż, fakt może to inne czasy były, nawet nie myślałam być związana tylko ślubem cywilnym a co dopiero o wolnym związku.Już czuje jak zbulwersowani będą starsi ludzie czytając moje słowa, no a o księżach nie wspomnę. Szczerze mówiąc zgorszenia tych ostatnich, to całkiem nie rozumiem. Coraz więcej żyje ich przecież w podobnych związkach..Mają swój fundusz alimentacyjny, dobry zawód, tylko dlaczego nakłaniają do ślub wszystkich wiernych. No tak, sporo kasy by im odpadło, gdyby uroczystości tego typu ubywać zaczęło....
Nie da się ukryć, dla młodej dziewczyny niemalże każdej, jest to oczekiwane przeżycie. Biała wymarzona suknie, wygląd niczym księżniczki i u boku stoi wystrojony książę. Zabawa huczna, ona jest w centrum zainteresowania, prezentów moc dostanie, każdy miły grzeczny, uśmiech na twarzy często przyklejony. Zaproszeniami zaszczyceni są często osoby co na komunii ostatni raz pannę czy pana młodego widzieli.ale czy to ważne, wszyscy weselić się mają przez ten dzień czy dwa, wszyscy są wówczas rodziną. Następne spotkanie rodzinne, może już w trochę mniejszym gronie odbędzie się na chrzcinach, a później na pogrzebie.
Wesele się kończy, goście z różnymi wrażeniami do domu powracają i normalne się życie toczy. Mijają lata. Młodzi dzieci się dorabiają, idylla się kończy. Pojawiają się problemy, przybywa obowiązków, nieuniknione nieporozumienia też nie omijają. Związani przysięgą, często wypowiadaną bez zastanowienia, powątpiewać zaczynają, czy sens to wszystko miało.
Są też małżeństwa bardzo udane, w których miłość dojrzewa z każdym rokiem. Każdy osobny dzień za stracony uważają. Wszystko robią wspólnie, podział prac od początku, bez narzucania sam się zrodził. Wspierają się wzajemnie...Każde z nich ma swój mały świat, ale połączony w jedną całość. Takich małżeństw jest niestety coraz mniej, powiedziałabym do rzadkości już należą.
Znacznie więcej jest tych przeciętnych, których dzieci łączą. Trudno im często konflikty rozwiązać, najlepiej czas spędzają osobno, co bardziej zamożni porad zasięgają u psychoanalityków, a bywa że i często goszczą w salonach wróżbiarskich. Małżeństwo, to taka dla nich wegetacja. Są dni miłe, ale i nie brakuje tych bardzo burzliwych. Chcą jednak do końca tak jak przyrzekali przetrwać razem, z różnych względów. Część z nich sugeruje się dobrem dzieci, mając nadzieję że wszystko się odmieni, że po burzy słońce zaświeci...Inni grzechu popełnić się obawiają, a jeszcze inni, są uzależnieni finansowo od współmałżonka, boją się a może nie potrafią samodzielnych kroków postawić.
No i trzecia grupa małżeństw, stawiających wszystko na jedną szalę. Zauważyli powstającą niezgodność charakterów, nie oczekując cudu, dochodzą do wniosku że najlepiej się rozstać. W zależności od sytuacji żyją w separacji, a co bardziej operatywnych, związek małżeński kończy się na sali sądowej.
Wolny związek, z jednej strony, moim zdaniem jest najbardziej trwały. Partnerzy nie są z sobą dla papierka, dla dotrzymania przysięgi. Są, z wyboru, czują się z sobą dobrze. No chyba że zaczyna przyzwyczajenie w grę wchodzić.
A jakby tak wypośrodkować. Poznajemy kogoś, zaiskrzy między nami. Trudno rozpoznać czy to fascynacja czy miłość prawdziwa do drzwi naszych zawitała. Spróbujmy jak najwięcej z sobą przebywać, wspaniale by było gdybyśmy zamieszkali. Jeśli chodzi na jak długo, tego nie sposób powiedzieć. Sami powinniśmy zadecydować. Zauważmy, czy tematów do rozmów będzie nam przybywać, a może wspólną pasję odkryjemy.. Zwracajmy uwagę na wzajemne przyzwyczajenia, w jaki sposób na nie reagujemy. Człowieka nie jest łatwo zmienić, zawsze zacznijmy od siebie. " Jeżeli możemy zrobić coś dobrego, róbmy to nie oczekując niczego w zamian" Na pozór jest to łatwe, w rzeczywistości zawsze w podświadomości pozostawiamy, co komu daliśmy, pomogliśmy i odwzajemnienia przy pierwszej lepszej okazji oczekujemy. Nauczmy się przez ten okres liczyć z drugim człowiekiem, dostrzegać go, zawsze przychodzić z pomocą, nie wdzierając się jednak w jego świat intymny. Zazdrość schowajmy do kieszeni, odrobinę wystawać naturalnie ze może, oby zaufania nie zasłoniła. Ono górować powinno nade wszystko. Niech partner nasz, ma swoje też towarzystwo, Nie zamykajmy go nawet w złotej klatce. Odejdzie, spotka na swojej drodze kogoś innego, trudno. Niech stanie się to wcześniej, bo mniej będzie bolało. Nie sztuką być wpatrzonym jedną osobę, kiedy z innymi się nie spotyka. Sztuka mieć znajomych dookoła, a z tą jedną być szczęśliwym i zawsze bez wyrzutów sumienia do niej wracać.
Wreszcie przyjdzie zrobić nam następny krok... Jaki, to już zdecydujecie sami. Czy ślub cywilny, a może już zdecydujecie się na złożenia przysięgi małżeńskiej. Przysięgi, która moim zdaniem powinna być na określony czas. Nikt nie wie co będzie z nami za 10, 15 lat. Po co się męczyć we wspólnym związku, pełnych wyrzeczeń każdego dnia. Życie powinniśmy przeżyć wygodnie, ale i nie być ciężarem dla drugiego.
Sposób na życie
sobota, 17 stycznia 2015
piątek, 16 stycznia 2015
Uwierzmy w siebie....
Dzisiaj w opowiadaniu, powrócę kolejny już raz do wspomnień z pamiętnych wakacji w Stanach Zjednoczonych. Tym razem , do dnia w którym z Mirką pojechałam sprzątać pierwszy domek...Wrażeń miałam wiele. Zrozumiałam też, że żyjemy dotąd, dopóki tli się w nas choć mała iskierka nadziei, wiary. Kiedy gaśnie, nasze życie w wegetacje się zamieni....
Spotkałam w domku owym, kobietę chorą na raka złośliwego. Była osobą pogodną, ciesząca się każdym dniem. Świeczka jej życia szybko się dopala. Trzymała to jednak w tajemnicy. Nie lubiła użalania się nad sobą, kochała życie i brała go całymi garściami. Funkcjonowała jak dawniej, z tą różnicą że nie jeździła sama, tam gdzie trzeba, koleżanki ją podwoziły.
Pani starsza o imieniu Barbara, to ona będzie bohaterką opowiadania, o twarzy zazwyczaj uśmiechniętej, humorem wszystkich zarażała. Mnie również miło było w jej towarzystwie. Radość charakterystyczna dla osób optymistycznych zawsze z niej promieniowała.
Nie wierze, jeżeli o kimś mówią, ten to dopiero jest urodzony pesymista...Przychodzimy na świat bez żadnych obciążeń, z pustym workiem wrażeń. Pierwszymi nauczycielami pesymizmu, braku wiary w siebie są niestety nasi rodzice.
Posłużę za przykład. Moja Mama nie wierzyła nigdy we mnie, a co mi się udało, twierdziła, że to przez przypadek...
Pamiętam, jak miałam zdawać maturę, z dwóch przedmiotów zupełnie nie pasujących do siebie, polskiego i matematyki. Wychowawczyni wezwała Mamę, aby mi przemówiła do rozumu, że nie dam sobie rady...Nie można przecież być wszechstronnie uzdolnionym, mówiła pani profesor. Córka lepiej niech wybierze bardziej pasujące do siebie przedmioty... Mama przerażona następstwami mojej decyzji, próbowała faktycznie odwieźć mnie od podjętej decyzji. Im bardziej nakłaniała, tym bardziej uparta się robiłam. Dzięki uporowi, a nie wiary w siebie, zdałam maturę celująco. Nie ośmieliłam się natomiast, zapytać o wynik egzaminu wstępnego. A dlaczego zdałam, po prostu bo tak mi się udało, jak to mi Mama powtarzała...Tak ze wszystkim było. Prawdopodobnie uporowi od młodych lat swoją zmianę zawdzięczam, jeszcze przekór bym dołożyła jako pomoc w tym moim przeobrażaniu.. W miarę dojrzewania zrozumiałam, że wiara w siebie, na równi z wyznaczeniem celu w życiu to podstawa. Nieodzowna przy tym jest wdzięczność, za to co już osiągnęliśmy, co posiadamy.
Różne jednak są dzieci, te bardziej podatne na opinię,jako dorosłe wszystko skazują na kark życia gdzieś tam w gwiazdach przypisanego. Czytając horoskopy, myślą że kierunek najlepszy im pokażą. Wszystkim i wszystkiemu wierzą, tylko nie sobie. Nie liczą na szczęście mówiąc że go nie mają. Kiedy przyjdzie choroba, często się poddają, twierdząc że taka to już kolej życia.
A jaka jest wspomniana Pani Basia u której domek sprzątałyśmy. Pełna werwy i energii, której świeczka mimo że gaśnie pali się pięknym kolorem....
... Mirka myślała że następnego dnia będę odpoczywała, nic z tego, .chciałam jechać razem z nią do pracy..ciekawa byłam sprzątania w domkach. Wstałam jak zawsze, mimo ze spać położyłam się dosyć późno, mimo wszystko dziwna to była dla mnie pora..Kryzys przechodziłam około godziny 15 czyli polskiej 23..ale jakoś sobie poradziłam ..
Podjeżdżając pod domek, nie zrobił na mnie dużego wrażenia. Przeciętna parterowa budowa, nieco rozciągnięta.
Kiedy weszłam do środka, szybko zmieniłam zdanie. Samych łazienek były dwie, plus dwa pomieszczenie z ubikacją. Łazienka czyli, trzy pokoiki, jeden z wanną i to jaką superową, drugi to garderoba, z elegancko posegregowanymi ubraniami, niektóre w foliowych workach i najładniejszy trzeci pokoik z różowego marmuru toaletką pełną kosmetyków..A pokoje, cóż… było ich sześć, ale jakie duże ...W każdym gruby uginający się pod stopami dywan. Zaskoczyło mnie , że dywany a właściwie to wykładziny dywanowe, były w większości jasno kremowe i czyściuteńkie. Wszystko piękne, tylko ta panująca ciemność nieco mnie wkurzała. Zasłony z grubego sukna, oczywiście firany, a pod nimi dodatkowo opuszczone rolety . Wiekowe ozdoby ze srebra okazale prezentowały się na wspaniałych ciemnych o wysokim połysku meblach... No i to oświetlenie sztuczne… . W pokojach gdzie story spełniały tylko ozdobę okna, też było dziwnie ciemno… Gęsto upięte firany i okna dawno nie myte nie przepuszczały promyków słoneczka. Mimo wszystko wystrój wnętrza zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Mieszkanko zadbane, do tego stopnia, że nie wiedziałam co tu sprzątać..Mirka biegała od pokoju do pokoju, a ja szybko pogubiłam się który pokój odkurzałam. Największym problemem było zapamiętać co gdzie stało. Pani dużą uwagę przywiązywała do stałych miejsc bibelotów. Niepojęte dla mnie było też słanie łóżka. To cały rytuał. Kolejność i sposób układania poduszek nie wchodził mi za pioruna do głowy. Co to za różnica, jakim rogiem w jakim kierunku ma być obrócona. Podobno jednej kobiecie przed Mirką nie wychodziła ta czynność i niestety musiała pożegnać się z pracą.…Pościel oczywiście co tydzień obowiązkowo do zmiany. No i teraz zapamiętaj jaką poszewkę na którą poduszkę. Mirka znalazła sposób. Fakt, ze wszystkim można sobie poradzić. Układała piramidę na fotelu z tych zakichanych poduszek, a później kolejno powlekała świeżą poszewką i odpowiednio układała na szerokim łożu. Nie zapamiętałabym tego wszystkiego za żadne skarby. No i jeszcze dochodzą przykrycia . Nie miała jednej normalnej kołdry tylko trzy nakrycia. Jedno zwyczajnie położone na drugim, a to trzecie, powinno wystawać za materacem równiutko ze wszystkich stron. Później jeden róg złączonych przykryć zagiąć aby pani wślizgnęła się pod nie bez żadnego problemu, ponieważ miała chorą nogę. Matko ależ oni przywiązują wagę do tego słania. Oj nie, nie nadaje się do takiego czegoś, mogę odkurzyć, wytrzeć kurze i po sprawie. Ciężka jak diabli ta praca. Jak brałam do ręki niektóre te durnostojki to zaraz cenę w nich widziałam. Podobno kiedyś Mirka potłukła coś cennego, każdemu przecież może się zdarzyć. W jakiś tam sposób zrekompensowała stratę, wiadomo nie do końca. Niektóre rzeczy są przecież bezcenne ze względu na pamiątkę rodzinną. O jeszcze coś, byłabym zapomniała. Do domku przychodziłyśmy trzymając w jednej ręce taką skrzyneczką wypełnioną mnóstwem buteleczek, pudełeczek i szmatek i odkurzacz w drugiej ręce. Okazuje się że w zależności od mieszkania Mirka używa różne środków czystości. Panie mają ulubione zapachy używane do odkurzacza i oczywiście zaufane rodzaje środków czystości do mycia wanny, zlewu itd. Tu również obowiązuje zasada, klient nasz pan. Starsza pani o imieniu Barbara, do której posiadłość należała, najczęściej podczas naszego sprzątania siedziała w wygodnym fotelu nie zwracając uwagi na nasze krzątanie po mieszkaniu. Od czasu do czasu coś tam się do nas odezwała, coś do siebie pogadała. Najdłuższa rozmowa odbyła się przy naszym powitaniu. Oczywiście konwersacje prowadziła z moją szefową:) Pani Barbara po śmierci męża mieszka samotnie. Dzieci wyprowadziły się na swoje. Majątku dorobiła się dzięki wysokiemu stanowisku męża. Kobieta chora jest na raka, ale nie robi z tego wielkiego problemu. Spotyka się z koleżankami oczywiście w knajpkach, bo w domu mało się tu gości. Jak byliśmy to szykowała się na ten ich lanch. Ależ się stroiła...Zaprosiły ją znajome. Ale co to za zaproszenie jak ona płaci za siebie. Taki to zwyczaj u nich. Zapraszają się i sami za siebie płacą. Panią bardzo interesowało jakie mamy plany związane ze zwiedzaniem. Zasugerowała nawet kilka ciekawych miejsc. O Polskę nie pytała zbyt dużo, a już zupełnie nie interesowały ją sprawy budżetowe Polaków. W Ameryce jest wielkim nietaktem rozmawiać na tematy finansowe. Nooo chyba że znajomość jest bardziej zażyła. Tu nie ma w zwyczaju użalanie się, większość ludzi do życia nastawionych jest pozytywnie. Przy takiej pomocy socjalnej państwa podobne bym miała nastawienie. Mile widziany jest uśmiech i pochwała każdego dnia. I mają racje, po co się dołować gadając wciąż że koniec z końcem ciężko związać. To nic nie da a tylko doła pomoże złapać.... Około godziny 13 wypolerowane do błysku wnętrze domku opuściłyśmy aby udać się nad jezioro Michingen..
Następny etap opowiadania, to zwiedzanie. Nie o to jednak chodzi abym chwaliła się co zobaczyłam, gdzie byłam. Chciałam abyście drodzy czytelnicy uwierzyli, że podejście jakie mamy do życia zależy tylko od nas samych. Wszystko jest w naszej głowie...Zacznijmy uśmiechać się nawzajem do siebie,starajmy się aby każdy następny dzień był lepszy od dnia poprzedniego...pamiętając zawsze iż:
"Myśli się urzeczywistniają. Wystarczy że w nie uwierzysz..."
Spotkałam w domku owym, kobietę chorą na raka złośliwego. Była osobą pogodną, ciesząca się każdym dniem. Świeczka jej życia szybko się dopala. Trzymała to jednak w tajemnicy. Nie lubiła użalania się nad sobą, kochała życie i brała go całymi garściami. Funkcjonowała jak dawniej, z tą różnicą że nie jeździła sama, tam gdzie trzeba, koleżanki ją podwoziły.
Pani starsza o imieniu Barbara, to ona będzie bohaterką opowiadania, o twarzy zazwyczaj uśmiechniętej, humorem wszystkich zarażała. Mnie również miło było w jej towarzystwie. Radość charakterystyczna dla osób optymistycznych zawsze z niej promieniowała.
Nie wierze, jeżeli o kimś mówią, ten to dopiero jest urodzony pesymista...Przychodzimy na świat bez żadnych obciążeń, z pustym workiem wrażeń. Pierwszymi nauczycielami pesymizmu, braku wiary w siebie są niestety nasi rodzice.
Posłużę za przykład. Moja Mama nie wierzyła nigdy we mnie, a co mi się udało, twierdziła, że to przez przypadek...
Pamiętam, jak miałam zdawać maturę, z dwóch przedmiotów zupełnie nie pasujących do siebie, polskiego i matematyki. Wychowawczyni wezwała Mamę, aby mi przemówiła do rozumu, że nie dam sobie rady...Nie można przecież być wszechstronnie uzdolnionym, mówiła pani profesor. Córka lepiej niech wybierze bardziej pasujące do siebie przedmioty... Mama przerażona następstwami mojej decyzji, próbowała faktycznie odwieźć mnie od podjętej decyzji. Im bardziej nakłaniała, tym bardziej uparta się robiłam. Dzięki uporowi, a nie wiary w siebie, zdałam maturę celująco. Nie ośmieliłam się natomiast, zapytać o wynik egzaminu wstępnego. A dlaczego zdałam, po prostu bo tak mi się udało, jak to mi Mama powtarzała...Tak ze wszystkim było. Prawdopodobnie uporowi od młodych lat swoją zmianę zawdzięczam, jeszcze przekór bym dołożyła jako pomoc w tym moim przeobrażaniu.. W miarę dojrzewania zrozumiałam, że wiara w siebie, na równi z wyznaczeniem celu w życiu to podstawa. Nieodzowna przy tym jest wdzięczność, za to co już osiągnęliśmy, co posiadamy.
Różne jednak są dzieci, te bardziej podatne na opinię,jako dorosłe wszystko skazują na kark życia gdzieś tam w gwiazdach przypisanego. Czytając horoskopy, myślą że kierunek najlepszy im pokażą. Wszystkim i wszystkiemu wierzą, tylko nie sobie. Nie liczą na szczęście mówiąc że go nie mają. Kiedy przyjdzie choroba, często się poddają, twierdząc że taka to już kolej życia.
A jaka jest wspomniana Pani Basia u której domek sprzątałyśmy. Pełna werwy i energii, której świeczka mimo że gaśnie pali się pięknym kolorem....
... Mirka myślała że następnego dnia będę odpoczywała, nic z tego, .chciałam jechać razem z nią do pracy..ciekawa byłam sprzątania w domkach. Wstałam jak zawsze, mimo ze spać położyłam się dosyć późno, mimo wszystko dziwna to była dla mnie pora..Kryzys przechodziłam około godziny 15 czyli polskiej 23..ale jakoś sobie poradziłam ..
Podjeżdżając pod domek, nie zrobił na mnie dużego wrażenia. Przeciętna parterowa budowa, nieco rozciągnięta.
Kiedy weszłam do środka, szybko zmieniłam zdanie. Samych łazienek były dwie, plus dwa pomieszczenie z ubikacją. Łazienka czyli, trzy pokoiki, jeden z wanną i to jaką superową, drugi to garderoba, z elegancko posegregowanymi ubraniami, niektóre w foliowych workach i najładniejszy trzeci pokoik z różowego marmuru toaletką pełną kosmetyków..A pokoje, cóż… było ich sześć, ale jakie duże ...W każdym gruby uginający się pod stopami dywan. Zaskoczyło mnie , że dywany a właściwie to wykładziny dywanowe, były w większości jasno kremowe i czyściuteńkie. Wszystko piękne, tylko ta panująca ciemność nieco mnie wkurzała. Zasłony z grubego sukna, oczywiście firany, a pod nimi dodatkowo opuszczone rolety . Wiekowe ozdoby ze srebra okazale prezentowały się na wspaniałych ciemnych o wysokim połysku meblach... No i to oświetlenie sztuczne… . W pokojach gdzie story spełniały tylko ozdobę okna, też było dziwnie ciemno… Gęsto upięte firany i okna dawno nie myte nie przepuszczały promyków słoneczka. Mimo wszystko wystrój wnętrza zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Mieszkanko zadbane, do tego stopnia, że nie wiedziałam co tu sprzątać..Mirka biegała od pokoju do pokoju, a ja szybko pogubiłam się który pokój odkurzałam. Największym problemem było zapamiętać co gdzie stało. Pani dużą uwagę przywiązywała do stałych miejsc bibelotów. Niepojęte dla mnie było też słanie łóżka. To cały rytuał. Kolejność i sposób układania poduszek nie wchodził mi za pioruna do głowy. Co to za różnica, jakim rogiem w jakim kierunku ma być obrócona. Podobno jednej kobiecie przed Mirką nie wychodziła ta czynność i niestety musiała pożegnać się z pracą.…Pościel oczywiście co tydzień obowiązkowo do zmiany. No i teraz zapamiętaj jaką poszewkę na którą poduszkę. Mirka znalazła sposób. Fakt, ze wszystkim można sobie poradzić. Układała piramidę na fotelu z tych zakichanych poduszek, a później kolejno powlekała świeżą poszewką i odpowiednio układała na szerokim łożu. Nie zapamiętałabym tego wszystkiego za żadne skarby. No i jeszcze dochodzą przykrycia . Nie miała jednej normalnej kołdry tylko trzy nakrycia. Jedno zwyczajnie położone na drugim, a to trzecie, powinno wystawać za materacem równiutko ze wszystkich stron. Później jeden róg złączonych przykryć zagiąć aby pani wślizgnęła się pod nie bez żadnego problemu, ponieważ miała chorą nogę. Matko ależ oni przywiązują wagę do tego słania. Oj nie, nie nadaje się do takiego czegoś, mogę odkurzyć, wytrzeć kurze i po sprawie. Ciężka jak diabli ta praca. Jak brałam do ręki niektóre te durnostojki to zaraz cenę w nich widziałam. Podobno kiedyś Mirka potłukła coś cennego, każdemu przecież może się zdarzyć. W jakiś tam sposób zrekompensowała stratę, wiadomo nie do końca. Niektóre rzeczy są przecież bezcenne ze względu na pamiątkę rodzinną. O jeszcze coś, byłabym zapomniała. Do domku przychodziłyśmy trzymając w jednej ręce taką skrzyneczką wypełnioną mnóstwem buteleczek, pudełeczek i szmatek i odkurzacz w drugiej ręce. Okazuje się że w zależności od mieszkania Mirka używa różne środków czystości. Panie mają ulubione zapachy używane do odkurzacza i oczywiście zaufane rodzaje środków czystości do mycia wanny, zlewu itd. Tu również obowiązuje zasada, klient nasz pan. Starsza pani o imieniu Barbara, do której posiadłość należała, najczęściej podczas naszego sprzątania siedziała w wygodnym fotelu nie zwracając uwagi na nasze krzątanie po mieszkaniu. Od czasu do czasu coś tam się do nas odezwała, coś do siebie pogadała. Najdłuższa rozmowa odbyła się przy naszym powitaniu. Oczywiście konwersacje prowadziła z moją szefową:) Pani Barbara po śmierci męża mieszka samotnie. Dzieci wyprowadziły się na swoje. Majątku dorobiła się dzięki wysokiemu stanowisku męża. Kobieta chora jest na raka, ale nie robi z tego wielkiego problemu. Spotyka się z koleżankami oczywiście w knajpkach, bo w domu mało się tu gości. Jak byliśmy to szykowała się na ten ich lanch. Ależ się stroiła...Zaprosiły ją znajome. Ale co to za zaproszenie jak ona płaci za siebie. Taki to zwyczaj u nich. Zapraszają się i sami za siebie płacą. Panią bardzo interesowało jakie mamy plany związane ze zwiedzaniem. Zasugerowała nawet kilka ciekawych miejsc. O Polskę nie pytała zbyt dużo, a już zupełnie nie interesowały ją sprawy budżetowe Polaków. W Ameryce jest wielkim nietaktem rozmawiać na tematy finansowe. Nooo chyba że znajomość jest bardziej zażyła. Tu nie ma w zwyczaju użalanie się, większość ludzi do życia nastawionych jest pozytywnie. Przy takiej pomocy socjalnej państwa podobne bym miała nastawienie. Mile widziany jest uśmiech i pochwała każdego dnia. I mają racje, po co się dołować gadając wciąż że koniec z końcem ciężko związać. To nic nie da a tylko doła pomoże złapać.... Około godziny 13 wypolerowane do błysku wnętrze domku opuściłyśmy aby udać się nad jezioro Michingen..
Następny etap opowiadania, to zwiedzanie. Nie o to jednak chodzi abym chwaliła się co zobaczyłam, gdzie byłam. Chciałam abyście drodzy czytelnicy uwierzyli, że podejście jakie mamy do życia zależy tylko od nas samych. Wszystko jest w naszej głowie...Zacznijmy uśmiechać się nawzajem do siebie,starajmy się aby każdy następny dzień był lepszy od dnia poprzedniego...pamiętając zawsze iż:
"Myśli się urzeczywistniają. Wystarczy że w nie uwierzysz..."
czwartek, 15 stycznia 2015
Sposób na życie: Smak marzeń....
Sposób na życie: Smak marzeń....: Czy wyjazd był spełnieniem mojego marzeń...Tak, i to kolejnego. Od momentu wejścia do samolotu poczułam się szczęśliwa. Dziękowałam w myś...
Sposób na życie: Szara rzeczywistość
Sposób na życie: Szara rzeczywistość: Szybko musiałam przestawić się na inne realia. Na każdym kroku podkreślano mi że, Polska, to nie Ameryka..A dlaczegóż by nie. Czy muszę się ...
środa, 14 stycznia 2015
Kochajmy cały świat, a nie tylko siebie...wówczas będzie nam dobrze.
To nie realne, zapewne nie jeden z Was powie przeczytawszy tytuł. Być może przekonam niedowiarków że jest to realne, pod warunkiem, iż nie pozwolimy górować emocjom negatywnym.
Każdy z nas bez mniejszego problemu wyliczy ludzi których nie lubi, bez zająknięcia powie kto nam źle życzy, a ilu zazdrości. Kłopot z wyliczeniem sprawią osoby tak zwane pozytywne. Zawsze prędzej zło w ludziach dostrzegamy, a niżeli dobro.
Będąc niedawno w towarzystwie, pewna młoda kobieta opowiedziała mi o koleżankach, które według niej złorzeczą. Na myśl o nich, gęsia skórka jej przechodzi. Bezustannie czuje, że coś przeciwko niej knują..Im częściej myśli o tym, tym lęk w niej większy się rodzi. Zapytała, co w takim przypadku ma robić. Odpowiedź dałam krótką, przestać myśleć o nich...
Im więcej złych myśli kojarzymy z jakąkolwiek osobą,, tym z większą mocą wracają owe myśli do nas. Starajmy się nie zaprzątać głowy tymi, których nie lubimy. Przyjemności z tego żadnej nie mamy. Podobnie z rozpamiętywaniem. Zbyt często narzekamy jak to ciężko w życiu bywa, jak pieniędzy brakuje, jak nie stać właśnie nas, na to co inni mają...A nie lepiej pomyśleć o kimś kogo lubimy, co w życiu już mamy, ile dobra nas wokół otacza. Nauczmy się cieszyć radością innych, uśmiechać się razem z nimi, a przede wszystkim nie zazdrościć. Zazdroszcząc wyzwalamy w sobie uczucia negatywne. Świat postrzegamy wówczas w szarych kolorach. Niezadowoleni, nic dobrego nie osiągniemy.
Spróbujmy odbiór życia przestawić na falę radości. Ktoś powie, jak mogę się cieszyć, że idę do pracy, której w dodatku nie lubię. Ciesz się że ją masz, że dzięki niej zarabiasz pieniądze, znajdź w niej też pozytywne strony. Nie potrafisz odnaleźć innej, determinacja Ci pomoże. Widzisz, to ta nielubiana praca pomoże w szukaniu innej, czyli do czegoś też się przysłuży.
Wchodzimy do sklepu, oglądamy super ciuchy, patrzymy na cenę, myślimy to nie na naszą kieszeń. Wchodzi kobieta, elegancko ubrana, przymierza sukienkę która nam się podobała, wyciąga kartę, płaci i wychodzi. Co większość czuje, żal, żal że to nie w jej siatce ów ciuszek się znajduje. I znowu błąd popełniamy, znowu zazdrość w sercu się rodzi. "Umysł jest wrogiem tego, kto nie umie nad nim zapanować.." Kontroluj co myślisz, nie pozwól umysłowi na podążanie w jakąkolwiek stronę. Wstrzymajmy negatywne myśli, spróbujmy powiedzieć, ale świetny gust ma ta kobieta, ładnie zapewne w tej sukni wyglądać będzie...Otaczaj pozytywnymi uczuciami wszystko i wszystkich dookoła. Wciąż stawiamy siebie na plan pierwszy, mając do życia pretensje, że o nas zapomniało. Czy aby na pewno...czy to my o nim nie zapominamy widząc tylko w nim siebie.
Następna sytuacja.. Siedzimy w lokalu, podchodzi do nas kelner, podaje nam kartę... Czytamy i nic nam nie odpowiada. Minę zgorzkniałą robimy, kelner proponuje różne dania. Rozglądamy się dookoła, ciekawi co też inni na talerzach mają, a nuż zauważymy coś dla siebie odpowiedniego..Nie wierzymy, że to co spożywają, zamówili z tej samej karty.
To tak, jak w życiu. Otaczają nas różni ludzie urodzeni na tym samym świecie. Nie wszyscy jednak cel w życiu mieli. Brak wizualizacji, wiary że coś osiągną, oglądanie się na innych, spowodował, że w tyle zostali, nie skorzystali z tego, co los im chciał podarować. Nigdy nie jest za późno. Wiara, że możemy mieć lepiej, ułatwi nam drogę do naszego sukcesu. Patrzmy z radością, pozytywnymi uczuciami na to co inni mają, wyobrażając sobie że i my jeszcze coś w tym życiu osiągniemy. Starajmy się być szczęśliwi, traktujmy tych co mają więcej od nas, jako wskazówki co my możemy mieć jeszcze...Znowu warunek, zazdrość zażegnamy raz na zawsze, a w zamian cieszyć się będziemy z sukcesów każdego.
"Miłość to klucz uniwersalny, który otwiera drzwi do szczęścia"
Każdy z nas bez mniejszego problemu wyliczy ludzi których nie lubi, bez zająknięcia powie kto nam źle życzy, a ilu zazdrości. Kłopot z wyliczeniem sprawią osoby tak zwane pozytywne. Zawsze prędzej zło w ludziach dostrzegamy, a niżeli dobro.
Będąc niedawno w towarzystwie, pewna młoda kobieta opowiedziała mi o koleżankach, które według niej złorzeczą. Na myśl o nich, gęsia skórka jej przechodzi. Bezustannie czuje, że coś przeciwko niej knują..Im częściej myśli o tym, tym lęk w niej większy się rodzi. Zapytała, co w takim przypadku ma robić. Odpowiedź dałam krótką, przestać myśleć o nich...
Im więcej złych myśli kojarzymy z jakąkolwiek osobą,, tym z większą mocą wracają owe myśli do nas. Starajmy się nie zaprzątać głowy tymi, których nie lubimy. Przyjemności z tego żadnej nie mamy. Podobnie z rozpamiętywaniem. Zbyt często narzekamy jak to ciężko w życiu bywa, jak pieniędzy brakuje, jak nie stać właśnie nas, na to co inni mają...A nie lepiej pomyśleć o kimś kogo lubimy, co w życiu już mamy, ile dobra nas wokół otacza. Nauczmy się cieszyć radością innych, uśmiechać się razem z nimi, a przede wszystkim nie zazdrościć. Zazdroszcząc wyzwalamy w sobie uczucia negatywne. Świat postrzegamy wówczas w szarych kolorach. Niezadowoleni, nic dobrego nie osiągniemy.
Spróbujmy odbiór życia przestawić na falę radości. Ktoś powie, jak mogę się cieszyć, że idę do pracy, której w dodatku nie lubię. Ciesz się że ją masz, że dzięki niej zarabiasz pieniądze, znajdź w niej też pozytywne strony. Nie potrafisz odnaleźć innej, determinacja Ci pomoże. Widzisz, to ta nielubiana praca pomoże w szukaniu innej, czyli do czegoś też się przysłuży.
Wchodzimy do sklepu, oglądamy super ciuchy, patrzymy na cenę, myślimy to nie na naszą kieszeń. Wchodzi kobieta, elegancko ubrana, przymierza sukienkę która nam się podobała, wyciąga kartę, płaci i wychodzi. Co większość czuje, żal, żal że to nie w jej siatce ów ciuszek się znajduje. I znowu błąd popełniamy, znowu zazdrość w sercu się rodzi. "Umysł jest wrogiem tego, kto nie umie nad nim zapanować.." Kontroluj co myślisz, nie pozwól umysłowi na podążanie w jakąkolwiek stronę. Wstrzymajmy negatywne myśli, spróbujmy powiedzieć, ale świetny gust ma ta kobieta, ładnie zapewne w tej sukni wyglądać będzie...Otaczaj pozytywnymi uczuciami wszystko i wszystkich dookoła. Wciąż stawiamy siebie na plan pierwszy, mając do życia pretensje, że o nas zapomniało. Czy aby na pewno...czy to my o nim nie zapominamy widząc tylko w nim siebie.
Następna sytuacja.. Siedzimy w lokalu, podchodzi do nas kelner, podaje nam kartę... Czytamy i nic nam nie odpowiada. Minę zgorzkniałą robimy, kelner proponuje różne dania. Rozglądamy się dookoła, ciekawi co też inni na talerzach mają, a nuż zauważymy coś dla siebie odpowiedniego..Nie wierzymy, że to co spożywają, zamówili z tej samej karty.
To tak, jak w życiu. Otaczają nas różni ludzie urodzeni na tym samym świecie. Nie wszyscy jednak cel w życiu mieli. Brak wizualizacji, wiary że coś osiągną, oglądanie się na innych, spowodował, że w tyle zostali, nie skorzystali z tego, co los im chciał podarować. Nigdy nie jest za późno. Wiara, że możemy mieć lepiej, ułatwi nam drogę do naszego sukcesu. Patrzmy z radością, pozytywnymi uczuciami na to co inni mają, wyobrażając sobie że i my jeszcze coś w tym życiu osiągniemy. Starajmy się być szczęśliwi, traktujmy tych co mają więcej od nas, jako wskazówki co my możemy mieć jeszcze...Znowu warunek, zazdrość zażegnamy raz na zawsze, a w zamian cieszyć się będziemy z sukcesów każdego.
"Miłość to klucz uniwersalny, który otwiera drzwi do szczęścia"
niedziela, 11 stycznia 2015
Nieporozumienia...
Każdy w swoim życiu miewa gorsze i lepsze dni. Najważniejsze iść do przodu, nie roztrząsać tego, co ból nam sprawia. Potraktować ów fakt, jako doświadczenie aby w przyszłości błędu takiego nie zrobić.
Zazwyczaj upatrujemy winę każdego tylko nie swoją, a czy jest tak naprawdę.....Ja zawsze sytuacje odwracam. Czasami skutkuje. " Miło być jest ważnym , ale jeszcze ważniejsze jest być miłym" I tu tkwi cała tajemnica porozumienia ...Często narzucamy swoje zdanie, nie biorąc pod uwagę że druga osoba jest zupełnie inna, wymagamy od niej aby się zmieniła, a sami w tym kierunku nic nie czynimy.
Zastanawiający fakt, że do nieporozumień znacznie częściej dochodzi z bliskimi, a niżeli z obcą nam osobą, zwłaszcza od której finansowo uzależnieni jesteśmy. A zdawałoby się, że najbardziej na najbliższych powinno nam zależeć. Przed pracodawcą respekt czujemy, z pracy wylecieć przecież możemy....Przez wiele godzin nosimy w sobie ciężar niewypowiedzianych słów do szefa. Po powrocie do domu, ujście im dajemy wybuchając niczym wulkan, oblewając lawą wszystko co na naszej drodze spotkamy. Zdawałoby się normalne zachowanie...ale czy słuszne? Czy musimy wszystkich dookoła swym problemem obarczać.
Nie jestem wyjątkiem też takie sytuacje miałam. Bogatsza o doświadczenie, inaczej do wszystkiego podchodzę. Walczę na bieżąco z negatywnymi uczuciami. Staram się podczas nieprzyjemnej dyskusji, czy sytuacji, zachować zimną krew, stwarzając w ten sposób mur nie do przeniknięcia złym emocjom. Słucham, lecz nie przyjmuję wszystkiego do siebie, bo zdaje sobie sprawę, że to mnie nie dotyczy, nawet kiedy słowa do mnie są skierowane. Reakcja nasza jest najważniejsza. Od niej zależy dalszy przebieg wydarzenia . Fakt trudno z niektórymi dojść do porozumienia. Trudno, nie znaczy niemożliwe.
Starajmy się w drugim człowieku cząstkę siebie zobaczyć, spróbujmy traktować go jakbyśmy chcieli sami być traktowani. Nieporozumienia mają swoje podłoże. Sztuką jest je zrozumieć, prawidłowo ocenić, oczywiście w sposób obiektywny. Często osoby mające zupełnie inny problem, chcą swój nastrój na nas przelać. Nie możemy dać się sprowokować. Zachowując zimną krew nie dopuszczamy do swojego wnętrza to co złe, a wręcz przeciwnie. Okazując spokój, przekazujemy pozytywne uczucie, które do nas wróci.
Ponownie przytoczę kolejne opowiadanie z moich wspomnień. W dniu który opisuję miałam chwile miłe, ale i ciśnienie maksymalnie podnoszące...Jak zareagowałam i co przez to osiągnęłam, przekonajcie się sami...
Dzisiaj pojechałyśmy sprzątać ogromny dom, 13 pokoi, 4 łazienki, wspaniale urządzona i wyposażona 60 metrowa kuchnia. Tuż za domem ogród niczym park miejski z okazałymi drzewami. Na
niektórych z nich właściciele pozawieszali karmiki o niespotykanych w Polsce kształtach. Jedne przypominały np rurki ze spodeczkami na dole, inne kielichy…. Był też specjalny karmnik dla kolibrów. Ależ to niesamowicie mała ptaszynka. Usiadłam w pobliżu karmika wypełnionego specjalnym nektarem i czekałam cierpliwie starając się nie ruszać. Najdziwniejszy dla mnie był fakt, iż właściciele domu doskonale znali godziny odwiedzin tego pięknego ptaszka. Niestety za pierwszym razem nawet nie zorientowałam się że przyleciał. Coś się poruszyło przy karmniku dosłownie kilka sekund i zniknęło. Gospodarz pocieszył mnie że koliberek za chwilkę jeszcze raz przyleci, ale muszę bardziej uwagę skupić. Faktycznie po kilkunastu minutach oczekiwania pojawił się. Nie wyobrażacie sobie jakie to maleństwo, istna drzazga. Kilka razy naciskałam spust migawki nie widząc go dokładnie. Dopiero na monitorze zobaczyłam ubarwienie. Dumna jestem z tych fotek. Szczęśliwa byłam dzięki uprzejmości gospodarzom. Dzień zaczął się wspaniale.Szybko w sprzątaniu nadrobiłam chwile siedzenia w ogrodzie.
Mirka sama sprzątała ten dom w ciągu dwóch dni, nie sposób z takim metrażem uporać się w ciągu nawet kilkunastu godzin. Razem poszło nam oczywiście dużo szybciej. Amerykanie u których bywałam, dużą uwagę przykładają do częstej zmiany pościeli. Zauważyłam że zmieniają ją zazwyczaj co tydzień bez względu czy jest brudna czy nie. Coraz bardziej natomiast, denerwują mnie brudne okna. Wypucowane podłogi, czyste, puszyste grube dywany, śladu kurzu na meblach i szare szyby od brudu. Nawet pajęczyny między szybami na nich nie działają. Oni to chyba nie potrafią sprzątać. Zachwycają się naszym sprzątaniem, choć przyznaję że nie jest tak dokładne. Noo jakby oni zobaczyli jak Polki na święta dom przewracają do góry nogami to by zwątpili że takie coś można zrobić. Dom dla nich to miejsce do pracy i spania. To taka prawdziwa oaza. Z reguły osoby do których chodziliśmy sprzątać, doceniały co robimy, chociaż można było spotkać też bardzo złośliwe, szczególnie nastolatki.
O takiej złośliwości miałam okazje dzisiaj się przekonać. W pokoju jednej z dziewczyn zastałam totalny bałagan. Doskonale wiedziała że dzisiaj przychodzimy sprzątać. Pośród rozrzuconych ubrań, poniewierała się bielizna wraz z przyklejonymi używanymi podpaskami..W łóżku, zaplątany w pościeli pozostawiony leżał wibrator....Łazienka w tym dniu jeszcze w gorszym była stanie. Wstyd mnie jako kobiecie nawet to opisywać. Nie ukrywam, ciśnienie mi się podniosło.. Nie łatwo było odgadnąć dlaczego swoją część mieszkania w takim stanie zostawiła .…Postanowiłyśmy udać głupie i do pralki włożyłyśmy bieliznę z "ozdobą" . Niech się pierze. Dziewczyna, ciekawa naszego zachowania przyszła sprawdzić jak nam sprzątanie idzie...Wszystko szło zgodnie z planem. Weszła do swojego pokoju, zamknęła drzwi za sobą, mimo, iż pokój był w trakcie sprzątania. Ponieważ nie znałam angielskiego, Mirka do niej zapukała z pytaniem o możliwość wejścia. Tuż za progiem oberwała bluzką, rzuconą przez rozzłoszczoną dziewczynę, twierdzącą, że jest jeszcze to do prania...Szybko niczym piłeczka znowu do właścicielki trafiła, tym razem Mirka zapytała z ironią w głosie czy aby jest tego pewna. Po czym wyprosiła grzecznie złośnice z pokoju, aby dokończyć sprzątanie.
W tym momencie pozwolicie że przerwę opowiadanko. Chciałam udowodnić, że można uniknąć nieporozumienia, dzięki zachowaniu spokoju. Najlepsza bronią dla wroga jest jego własna broń. Szukała owa dziewczyna zaczepki, być może miała zły humor, może chciała pokazać swą wyższość, którą do tej odczuwała od rodziców ... Jeszcze kilka razy próbowała nas sprowokować, ale to drobne zaczepki były. Wreszcie skapitulowała widząc że zamierzonego celu nie osiągnęła.
Zawsze jeżeli coś robimy albo zamierzamy robić, pamiętajmy doprowadzić to do końca. Zachowujmy się tak abyśmy nic sobie nie mieli do zarzucenia. Wówczas tylko będąc pewni racji swojej dojdziemy drogą spokoju i opanowania do porozumienia.
sobota, 10 stycznia 2015
Uwierzyłam, dopiero kiedy zobaczyłam.........
Gdy narodziła się myśl pisania bloga, zakładałam że uwagę skupię na jednym temacie. Teraz pomyślałam sobie, że pewne odstępstwa nie zaszkodzą....W pewnym stopniu to, co za chwile opisze też na życie moje wpłynęło. Przekonałam się ze trzeba żyć tak, aby nam wygodnie było, bez względu na to, jak inni nas postrzegać będą.
Podczas pobytu w Ameryce, pomagałam koleżance w sprzątaniu domków. Poznałam ten kraj od kuchni...nie taki jak to w filmach opisują, jaki z opowiadań znamy. Bywałam u rodzin zamożnych, mieszkających niczym w pałacach, ale i u tych co skromnie sobie żyją.
Wracam do moich wspomnień....
Jedzenie dostawały w osobnych miseczkach, porozstawianych w różnych miejscach, nie wyłączając stołu. Kiedy jakiekolwiek naczynie pozostawało bez zamknięcia, chętnie się do niego załatwiały. Nikt tym faktem nie był zgorszony. Wszystkie zaszczepione, wszystkie miały obroże wraz z baterią uniemożliwiająca wyjście poza teren zamieszkania. Zadbane, rozpieszczane na każdym kroku. Wyobraźcie sobie że ich pani przeznaczyła dla nich werandę , wyposażając ją w różne kocie zabawki. Zdecydowanie jednak wybierały mieszkanie do zabaw. Kuwety nie zawsze czyste, stały śmierdząc z daleka, aż do momentu kiedy Mirka je uprzątnęła. Za kuwetę do tego czasu służyło im nawet łóżko. .Uparte, a nawet agresywne nie dały zgonić się z fotela czy pięknych mebli. Robiły co chciały i łaziły gdzie chciały. Wyobraźcie sobie że nasiusiały do otwartego słoika z cukrem. Domownikom nie przeszkadzał fakt ten, na tyle, że tymże cukrem słodzili herbatę, ba częstowali nim i gości. Właścicielka kotów, bardzo sympatyczna pani, zauważyła, że po kilku godzinach pobytu w jej domu źle się poczułam, ten zapach wyraźnie mi nie służył. Widząc moją twarz nieco bladą, zaproponowała odpoczynek w jej łóżku, w tym co to kotki też się załatwiały..
Na szczęście z pomocą przyszła Mirka, tłumacząc że to tylko zmęczenie i świeże powietrze zrobi mi najlepiej. Faktycznie zrobiło. W miarę wzrostu temperatury, ten charakterystyczny zapach nawet pojawił się w ogródku otaczającym dom. Jak nigdy nie mogłam doczekać się końca pracy, a godziny wyjątkowo wlokły się jedna za drugą. Byłam głodna, spragniona picia, przełknąć jednak nic nie byłam w stanie. Przerażający odór miałam nawet w gardle. Niestety musiałam wytrzymać do ukończenia sprzątania..A było tu co robić, oj było. Zmiana pościeli, tej czynności pani życzyła sobie każdego tygodnia, pranie ubrań i układanie ich na miejscu, szukanie butów do pary, zbieranie porozrzucanych po całym domu brudnych skarpetek nie należało do zajęć przyjemnych, nie wspomnę już o poniewierającej się bieliźnie.
Co na uwagę zasługiwało, to umeblowanie wszystkich pokoi. Na szczęście nie było ich dużo, raptem sześć, no i dosyć dużo kuchnia. Gospodyni zajmowała się malowaniem starych mebli, cudeńka spod jej rąk wychodziły. W pracowni miała taki bałagan, że szczerze nie wiedziałabym jak zabrać się do czegokolwiek porządkowania. Dlatego omijana była zawsze, choć można było wejść i podnosząc nogi wysoko i uważając gdzie się je stawia, podziwiać prace, jak wszystko tak i te porozrzucane po pokoju. Pana gabinet znacznie się różnił. Można tu było nawet podłogę odkurzyć....
Byłam zszokowana tym co zobaczyłam, tym bardziej że domownikom, nic to nie przeszkadzało. Oczywiście zachwyceni byli sprzątaniem koleżanki, bardzo im się podobało jak czysto mieli, ale na kilka dni. Kiedy przyszła za tydzień, znowu to samo zastała. Dwoje ludzi, sześć pokoi, tydzień czasu i bałagan jak poprzednio.
Wreszcie koniec, teraz szybko do domu. Jadąc samochodem, wystawiłam twarz przez okno, starając się świeżego powietrza zaczerpnąć. Dopiero prysznic i zmiana ubrania poprawiła moje samopoczucie. Ten dzień długo zapamiętam.
Nauczył mnie jednego. Każdy ma swój świat i swoje sposoby na życie.
Podczas pobytu w Ameryce, pomagałam koleżance w sprzątaniu domków. Poznałam ten kraj od kuchni...nie taki jak to w filmach opisują, jaki z opowiadań znamy. Bywałam u rodzin zamożnych, mieszkających niczym w pałacach, ale i u tych co skromnie sobie żyją.
Wracam do moich wspomnień....
Czwartek,
oj to był pamiętny dzień.. Sprzątałyśmy w domku w którym mieszka oprócz
właścicieli 15 kotów..Mirka uprzedzała mnie o nieprzyjemnym zapachu, ale pomyślałam,
że wytrzymam, myliłam się jednak.
Ten smród był nie do wytrzymania.. to nie
sposób tak mieszkać, chociaż przyznam,
kuchnie mieli wspaniałą, kobieta ze
smakiem ją urządziła. Kiedy słoneczko przygrzewać zaczęło poczułam unoszący się
wszędzie odór.... 15 kotów ich odchody i
my wśród tego wszystkiego.. Właściwie to
opowiem Wam szczegółowo, bo nie jesteście w stanie sobie tego wyobrazić ..
Każdy kot
miał imię, fakt ładne były to zwierzaki..
wszędzie wolno było im wchodzić. Jedzenie dostawały w osobnych miseczkach, porozstawianych w różnych miejscach, nie wyłączając stołu. Kiedy jakiekolwiek naczynie pozostawało bez zamknięcia, chętnie się do niego załatwiały. Nikt tym faktem nie był zgorszony. Wszystkie zaszczepione, wszystkie miały obroże wraz z baterią uniemożliwiająca wyjście poza teren zamieszkania. Zadbane, rozpieszczane na każdym kroku. Wyobraźcie sobie że ich pani przeznaczyła dla nich werandę , wyposażając ją w różne kocie zabawki. Zdecydowanie jednak wybierały mieszkanie do zabaw. Kuwety nie zawsze czyste, stały śmierdząc z daleka, aż do momentu kiedy Mirka je uprzątnęła. Za kuwetę do tego czasu służyło im nawet łóżko. .Uparte, a nawet agresywne nie dały zgonić się z fotela czy pięknych mebli. Robiły co chciały i łaziły gdzie chciały. Wyobraźcie sobie że nasiusiały do otwartego słoika z cukrem. Domownikom nie przeszkadzał fakt ten, na tyle, że tymże cukrem słodzili herbatę, ba częstowali nim i gości. Właścicielka kotów, bardzo sympatyczna pani, zauważyła, że po kilku godzinach pobytu w jej domu źle się poczułam, ten zapach wyraźnie mi nie służył. Widząc moją twarz nieco bladą, zaproponowała odpoczynek w jej łóżku, w tym co to kotki też się załatwiały..
Na szczęście z pomocą przyszła Mirka, tłumacząc że to tylko zmęczenie i świeże powietrze zrobi mi najlepiej. Faktycznie zrobiło. W miarę wzrostu temperatury, ten charakterystyczny zapach nawet pojawił się w ogródku otaczającym dom. Jak nigdy nie mogłam doczekać się końca pracy, a godziny wyjątkowo wlokły się jedna za drugą. Byłam głodna, spragniona picia, przełknąć jednak nic nie byłam w stanie. Przerażający odór miałam nawet w gardle. Niestety musiałam wytrzymać do ukończenia sprzątania..A było tu co robić, oj było. Zmiana pościeli, tej czynności pani życzyła sobie każdego tygodnia, pranie ubrań i układanie ich na miejscu, szukanie butów do pary, zbieranie porozrzucanych po całym domu brudnych skarpetek nie należało do zajęć przyjemnych, nie wspomnę już o poniewierającej się bieliźnie.
Co na uwagę zasługiwało, to umeblowanie wszystkich pokoi. Na szczęście nie było ich dużo, raptem sześć, no i dosyć dużo kuchnia. Gospodyni zajmowała się malowaniem starych mebli, cudeńka spod jej rąk wychodziły. W pracowni miała taki bałagan, że szczerze nie wiedziałabym jak zabrać się do czegokolwiek porządkowania. Dlatego omijana była zawsze, choć można było wejść i podnosząc nogi wysoko i uważając gdzie się je stawia, podziwiać prace, jak wszystko tak i te porozrzucane po pokoju. Pana gabinet znacznie się różnił. Można tu było nawet podłogę odkurzyć....
Byłam zszokowana tym co zobaczyłam, tym bardziej że domownikom, nic to nie przeszkadzało. Oczywiście zachwyceni byli sprzątaniem koleżanki, bardzo im się podobało jak czysto mieli, ale na kilka dni. Kiedy przyszła za tydzień, znowu to samo zastała. Dwoje ludzi, sześć pokoi, tydzień czasu i bałagan jak poprzednio.
Wreszcie koniec, teraz szybko do domu. Jadąc samochodem, wystawiłam twarz przez okno, starając się świeżego powietrza zaczerpnąć. Dopiero prysznic i zmiana ubrania poprawiła moje samopoczucie. Ten dzień długo zapamiętam.
Nauczył mnie jednego. Każdy ma swój świat i swoje sposoby na życie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)