piątek, 9 stycznia 2015

Wspomienie...

Dzisiaj mam nastrój na wspomnienia. Może też i one Was drodzy czytelnicy zainteresują. 
Będąc w Stanach pisałam każdego dnia coś w rodzaju pamiętnika. Stwierdziłam, że bez systematycznych notatek, to co zobaczyłam wkrótce może ulecieć z pamięci.... Dwa lata upłynęły od powrotu mojego. Czytając je znowu czuję jakbym tam była...
Tak wszystko się zaczęło


.........Na godzinę ósmą kazali stawić się w Krakowie. Nie miałam czym dojechać.  Kolega chętnie mnie zawiózł.  Mróz kilkanaście  stopni a ja wraz z innymi marzycielami o wyjeździe do kraju podobno mlekiem i miodem płynącego stałam na chodniku przed ambasadą czekając na numerki upoważniające do spotkania z panem konsulem. Dłonie skostniałe z zimna z trudnością podawały pierwsze dokumenty stwierdzające tożsamość. Nie mogłam doczekać się kiedy zaczną wpuszczać do środka. Weszłam z pierwszą  dziesiątką, przeszłam przez bramkę, później schodami w górę. Tam miłe panie przez szybę okienka znowu coś tam sprawdzały ,  numerek z pudełeczka wyciągnęłam i czekałam na decydującą rozmowę. Od niej zależało czy wizę dostanę czy nie.  Teraz mogę powiedzieć to, co w tajemnicy do tej pory utrzymywałam. Znajomi, no ci wirtualni, radzili abym  w tym urzędzie zachowywała powagę,   podobno odpowiada się w takim urzędzie  tylko na pytania. Miałam szczery  zamiar dostosować się do ich wskazówek, ale jednak gadulstwo wzięło górę. To już chyba nałóg to moje gadanie, no i ten idiotyczny uśmiech   wyrysowany na twarzy. Ale przynajmniej rozładowałam napiętą atmosferę. Ależ ludziom zależało tam jechać.. Niektórzy to już kolejne podejście robili po tą wizę. No tak, a ja jak bym nie dostała? Normalne, też bym wściekła była. Całe pięć stów w plecy.  Spotkanie z panem konsulem było super. Pogadałam sobie.  On też miał poczucie humoru, nie musiałam nawet kontrolować ilości wypowiedzianych słów. Po prostu rozmawialiśmy i tyle. Odchodząc od okienka  pan powiedział, że dostaje wizę na 10 lat. No to fajnie odpowiedziałam i  pożegnaliśmy się z uśmiechem na twarzy. Nie wiem doprawdy dlaczego tak mnie znajomi ostrzegali.  
Pewnie wkrótce bym zapomniała o tym wyjeździe, gdyby nie przypomnienia Mirki. Dziewczyna nie mogła się doczekać mojego przylotu. Rozmawiałam z nią jak  byłam w domu sama.   Powoli dochodziła do mnie decyzja którą podjęłam. Mieszane uczucia we mnie zaczęły budzić  się  coraz częściej. Przyznam się, decyzje zbyt szybko podjęłam.  Straszne było to pół roku, z jednej strony radość a z drugiej różne myśli do głowy przychodzące..  Bilet kupiony, wiza w kieszeni  a w głowie mętlik. Mirka plan pobytu przysyłała, wycieczki szczegółowo opisywała. Do Warszawy na lotniska sama sobie pojechałam, nie chciałam aby ktokolwiek mnie odwoził. Widziałam ze najbliżsi nie popierali mojego pomysłu, nawet nie kryli niezadowolenia. wszak to znajomość przez internet zawarta....oni się bali ze sobie nie poradzę, że nie wiadomo co mnie tam może spotkać. Ja czułam że wszystko ułoży się dobrze.
No i dojechałam do Warszawy Głównej. Ludzi od pioruna i trochę,  nikt nie był w stanie powiedzieć skąd odjeżdża kolejka na lotnisko.  Przyplątał się na szczęście jakiś facet, zadziwiająco uprzejmy, nawet walizkę zaproponował ciągnąć i chętnie zaprowadził mnie na sam peron, ba nawet poszedł ze mną bilet kupić. Za uprzejmość kazał sobie zapłacić , do czego to dochodzi. Weszliśmy na peron w ostatniej chwili, ledwo zdążyłam wciągnąć do pociągu walizkę, drzwi zamykając się automatycznie uwolniły mnie od towarzystwa rozczarowanego pana moim zachowaniem. 


Wysiadłam na ostatniej stacji, wychodząc z peronu,  zobaczyłam budynki należące do lotniska.   Wszędzie gdzie  spojrzałam, ludzie o różnym kolorze skóry , ogromne tablice informujące o odlotach i przylotach samolotów, czułam się  zagubiona. Zadzwoniłam do Przyjaciela, bo troszkę byłam zdezorientowana.... Spokojny ton jego głosu   szybko przywrócił mi równowagę psychiczną.  Taka mała słuchawka  w uchu a ile bezpieczeństwa dać potrafi. Postanowiłam już jej nie wyjmować aż do momentu startu samolotu.   Uspokojona  poszłam na odprawę bagażu. Czułam że sama już nie jestem.  Pan nakleił  winietkę  dał do ręki kartę pokładową i polecił iść do strefy bezpieczeństwa.  Niestety musiałam Cie oddać do koszyczka, na szczęście nie na długo.  Trochę się zdenerwowałam widząc  torbę odstawianą na boczek . Powodem była plastikowa buteleczka  wypełniona wodą. Z wrażenia zapomniałam o niej.  Oczywiście powędrowała do kosza .  Po odprawie szybciutko słuchaweczka do ucha i dalej szliśmy znowu razem. Pokazałam panu siedzącemu w takiej małej budce paszport z wklejona wizą i już bez przeszkód weszliśmy w długi korytarz.    Na tablicy  miał się wyświetlić napis Chicago. Oj, zerkałam na nią często, powiem zbyt często. Ależ to wszystko było dziwne. Nie czułam już lęku,  Twoje słowa sprawiły że spokój w mojej duszy  zwyciężył na całego. Uwierz mi, ja serio  czułam Ciebie przy sobie. Jak wspaniały wynalazek te telefony komórkowe, a słuchawki do nich to jeszcze coś wspanialszego.  Całe szczęście że miałam dwie przy sobie. Jedna zawsze mogła się doładowywać  kiedy przez drugą rozmawialiśmy. Właściwie to ja nadawałam cały czas, a on  powtarzał tylko tak, tak, oczywiście, masz racje …..Mówiłam o wszystkim, kto obok mnie przechodził, jaki samolot wystartował, że gorąca, ze klimatyzacja słabo działa....  Matko ależ ja nadawałam. Dobrze że czasu Przyjaciel mi pilnował.
Zerwałam się ostro kiedy powiedział że czas udać się do bramki bo 16.30 już się zbliża,  ależ przy niej było ludzi. Nawet wtedy nie pomyślałam o wyłączeniu telefonu.  Patrzeli na mnie jak na nienormalną, mówiłam do Ciebie bez przerwy, a jak zaczęli  wpuszczać przez bramkę najpierw matki z dziećmi, później na wózkach i tych z klasy biznes no to już mnie poniosło.  Dobrze że mnie uciszał , bo  głos samoistnie zaczął  przybierać na sile.
                          

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz