piątek, 16 stycznia 2015

Uwierzmy w siebie....

Dzisiaj w opowiadaniu, powrócę kolejny już raz do wspomnień z pamiętnych  wakacji w Stanach Zjednoczonych. Tym razem , do dnia w którym  z Mirką pojechałam sprzątać pierwszy domek...Wrażeń miałam wiele. Zrozumiałam też, że żyjemy dotąd, dopóki  tli się w nas choć mała iskierka nadziei, wiary. Kiedy gaśnie, nasze życie w wegetacje się zamieni....
Spotkałam w domku owym, kobietę chorą na raka złośliwego. Była osobą pogodną, ciesząca się każdym dniem.  Świeczka jej życia szybko się dopala. Trzymała to jednak w tajemnicy. Nie lubiła użalania się nad sobą, kochała życie i brała go całymi garściami.  Funkcjonowała jak dawniej, z tą różnicą że nie  jeździła sama, tam gdzie trzeba, koleżanki ją podwoziły. 
Pani starsza o imieniu Barbara, to ona będzie  bohaterką opowiadania, o twarzy zazwyczaj uśmiechniętej, humorem wszystkich zarażała. Mnie również  miło było w jej towarzystwie. Radość charakterystyczna dla osób optymistycznych zawsze z niej promieniowała. 
 Nie wierze, jeżeli o kimś mówią, ten to dopiero jest urodzony pesymista...Przychodzimy na świat bez żadnych obciążeń, z pustym workiem wrażeń. Pierwszymi nauczycielami pesymizmu, braku wiary w siebie są niestety nasi rodzice. 
Posłużę za przykład. Moja Mama nie wierzyła nigdy we mnie, a co mi się udało,  twierdziła, że to przez przypadek...
Pamiętam, jak miałam zdawać maturę, z dwóch przedmiotów zupełnie nie pasujących do siebie, polskiego i matematyki. Wychowawczyni wezwała Mamę, aby mi przemówiła do rozumu, że nie dam sobie rady...Nie można przecież być wszechstronnie uzdolnionym, mówiła  pani profesor.  Córka lepiej niech wybierze bardziej pasujące do siebie przedmioty... Mama przerażona następstwami  mojej decyzji, próbowała faktycznie odwieźć mnie od podjętej decyzji. Im bardziej nakłaniała, tym bardziej uparta się robiłam. Dzięki uporowi, a nie wiary w siebie, zdałam maturę celująco. Nie ośmieliłam się natomiast, zapytać o wynik egzaminu wstępnego. A dlaczego zdałam, po prostu bo tak mi się udało, jak to mi Mama powtarzała...Tak ze wszystkim było. Prawdopodobnie uporowi od młodych lat swoją zmianę zawdzięczam, jeszcze przekór bym dołożyła jako pomoc w tym moim przeobrażaniu.. W miarę dojrzewania zrozumiałam, że wiara w siebie, na równi z wyznaczeniem celu w życiu to podstawa. Nieodzowna przy tym jest wdzięczność, za to co już osiągnęliśmy, co posiadamy.
Różne jednak są dzieci, te bardziej podatne na opinię,jako dorosłe wszystko skazują na kark życia gdzieś tam w gwiazdach przypisanego. Czytając horoskopy, myślą że kierunek najlepszy im pokażą. Wszystkim  i wszystkiemu wierzą, tylko nie sobie.  Nie liczą na szczęście mówiąc że go nie mają. Kiedy przyjdzie choroba, często się poddają, twierdząc że taka to już kolej życia.
A jaka jest wspomniana Pani Basia u której domek sprzątałyśmy.  Pełna werwy i energii, której świeczka mimo że gaśnie pali się pięknym kolorem....


... Mirka myślała że następnego dnia będę odpoczywała, nic z tego, .chciałam jechać razem z nią do pracy..ciekawa byłam sprzątania w domkach. Wstałam jak zawsze, mimo ze spać położyłam się dosyć późno, mimo wszystko dziwna to była  dla mnie pora..Kryzys przechodziłam około godziny 15 czyli polskiej 23..ale jakoś sobie poradziłam ..
 Podjeżdżając pod domek, nie zrobił na mnie dużego wrażenia. Przeciętna parterowa budowa, nieco rozciągnięta. 
Kiedy weszłam do środka, szybko zmieniłam zdanie. Samych łazienek były dwie, plus dwa pomieszczenie z ubikacją. Łazienka czyli,  trzy pokoiki, jeden z wanną i to jaką superową, drugi to garderoba,  z elegancko posegregowanymi ubraniami, niektóre w foliowych workach i najładniejszy trzeci pokoik z różowego marmuru toaletką pełną  kosmetyków..A pokoje, cóż… było ich sześć, ale jakie duże ...W każdym gruby uginający się pod stopami dywan. Zaskoczyło mnie , że dywany a właściwie to wykładziny dywanowe, były w większości jasno kremowe i czyściuteńkie. Wszystko piękne, tylko ta  panująca  ciemność nieco mnie  wkurzała. Zasłony z grubego sukna, oczywiście firany, a pod nimi dodatkowo opuszczone rolety . Wiekowe ozdoby ze srebra okazale  prezentowały się na wspaniałych ciemnych o wysokim połysku meblach... No i to oświetlenie sztuczne… . W pokojach gdzie story spełniały tylko ozdobę okna, też było dziwnie ciemno… Gęsto upięte firany i okna dawno nie myte nie przepuszczały promyków słoneczka. Mimo wszystko wystrój wnętrza zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Mieszkanko zadbane, do tego stopnia, że nie wiedziałam co tu sprzątać..Mirka biegała od pokoju do pokoju, a ja szybko pogubiłam się który pokój odkurzałam. Największym problemem było zapamiętać co gdzie stało. Pani dużą uwagę przywiązywała do stałych miejsc bibelotów. Niepojęte  dla mnie  było też słanie łóżka. To cały rytuał.  Kolejność i sposób układania poduszek nie wchodził mi za pioruna do głowy. Co to za różnica, jakim rogiem w jakim kierunku  ma być obrócona.  Podobno jednej kobiecie przed Mirką nie wychodziła ta czynność i niestety musiała pożegnać się z pracą.…Pościel oczywiście co tydzień obowiązkowo do zmiany. No i teraz zapamiętaj  jaką poszewkę na którą poduszkę. Mirka znalazła sposób. Fakt, ze wszystkim można sobie poradzić. Układała piramidę na fotelu z tych zakichanych poduszek, a później kolejno powlekała świeżą poszewką i odpowiednio układała na szerokim łożu. Nie zapamiętałabym tego wszystkiego za żadne skarby. No i jeszcze dochodzą przykrycia . Nie miała jednej normalnej kołdry tylko trzy nakrycia. Jedno zwyczajnie położone na drugim, a to trzecie, powinno wystawać za materacem równiutko ze wszystkich stron. Później jeden róg złączonych przykryć zagiąć aby pani wślizgnęła się pod nie bez żadnego problemu, ponieważ miała chorą nogę. Matko ależ oni przywiązują wagę do tego słania. Oj nie, nie  nadaje się do takiego czegoś, mogę odkurzyć, wytrzeć kurze i po sprawie. Ciężka jak diabli ta praca. Jak brałam do ręki niektóre te durnostojki  to zaraz cenę w nich widziałam. Podobno kiedyś Mirka potłukła coś cennego, każdemu przecież może się zdarzyć. W jakiś tam sposób zrekompensowała stratę, wiadomo nie do końca. Niektóre rzeczy są przecież bezcenne ze względu na pamiątkę rodzinną. O jeszcze coś, byłabym zapomniała. Do domku przychodziłyśmy trzymając w jednej ręce  taką skrzyneczką wypełnioną mnóstwem buteleczek, pudełeczek i szmatek  i odkurzacz w drugiej ręce. Okazuje się że w zależności od mieszkania Mirka używa różne środków czystości.  Panie mają ulubione  zapachy używane do  odkurzacza i oczywiście zaufane rodzaje środków czystości do mycia wanny, zlewu itd. Tu również obowiązuje zasada, klient nasz pan. Starsza pani o imieniu Barbara, do której posiadłość należała, najczęściej podczas naszego sprzątania siedziała w wygodnym  fotelu nie zwracając  uwagi na nasze krzątanie po mieszkaniu.  Od czasu do czasu coś tam się do nas odezwała, coś do siebie pogadała. Najdłuższa rozmowa odbyła się  przy naszym powitaniu.  Oczywiście konwersacje prowadziła z moją szefową:) Pani Barbara po śmierci męża mieszka samotnie. Dzieci wyprowadziły się  na swoje. Majątku dorobiła się dzięki wysokiemu stanowisku męża. Kobieta chora jest na raka, ale nie robi z tego wielkiego problemu. Spotyka się z koleżankami oczywiście w knajpkach, bo w domu mało się tu gości.  Jak byliśmy to szykowała się na ten ich lanch. Ależ się stroiła...Zaprosiły ją znajome. Ale co to za zaproszenie jak ona płaci za siebie.  Taki to zwyczaj u nich. Zapraszają się i sami za siebie płacą. Panią bardzo interesowało jakie mamy plany związane ze zwiedzaniem. Zasugerowała nawet kilka ciekawych miejsc. O Polskę nie pytała zbyt dużo, a już zupełnie nie interesowały ją sprawy budżetowe Polaków. W Ameryce jest wielkim nietaktem rozmawiać na tematy finansowe. Nooo chyba że znajomość jest bardziej zażyła. Tu nie ma w zwyczaju użalanie się, większość ludzi do życia nastawionych jest pozytywnie. Przy takiej pomocy socjalnej państwa podobne bym miała nastawienie. Mile widziany jest uśmiech i pochwała każdego dnia. I mają racje, po co się dołować gadając wciąż że koniec z końcem ciężko związać. To nic nie da a tylko doła pomoże złapać.... Około godziny 13 wypolerowane do błysku wnętrze domku opuściłyśmy aby udać się nad jezioro Michingen.. 
Następny etap opowiadania, to zwiedzanie.  Nie o to jednak chodzi abym chwaliła się co zobaczyłam, gdzie byłam. Chciałam abyście drodzy czytelnicy uwierzyli, że  podejście jakie mamy do życia zależy tylko od nas samych. Wszystko jest w naszej głowie...Zacznijmy  uśmiechać się nawzajem do siebie,starajmy się aby każdy następny dzień był lepszy od dnia poprzedniego...pamiętając zawsze iż:
"Myśli się urzeczywistniają. Wystarczy że w nie uwierzysz..."




1 komentarz:

  1. Również nie potrafię zrozumieć, z jakiego powodu na tych wielkich łóżkach jest AŻ tyle tych wszystkich poduszek? Myślę, że z takim pozytywnym nastawieniem do wszystkiego, będziesz tam się dobrze czuła, wszak Amerykanie są mistrzami w takim postrzeganiu świata.

    OdpowiedzUsuń